zdjęcia z Tajlandii


Go to content

Main menu:


Tajlandia

07.11.2010
Porannym lotem udalismy sie do Frankfurtu, by tam zgodnie z planem lapac pierwszy lepszy samolot na Bangkok. Po wyladowaniu i odebraniu swiniaczkow Anka i ja udalismy sie do checkinu Thai'a. Tam pan poinformowal nas, ze dzisiejsze 2 loty Thai'a sa zawalone i raczej marne szanse. W Lufie podobnie. Po krotkiej naradzie pobieglem do Reise Marketu i kupilem 2 bilety do Bangkoku przez Hong Kong na linie Cathay Pacific :-). Z biletami pojechalismy Skytrainem do terminalu 2. Tam pani powiedziala, ze miejsca sa na CX288. No to lecimy. Miejsca dostalismy w samym srodku. Na monitorze pojawil sie szacowany czas 11h. Po chwili odezwal sie Cpt i mowi, ze czas ulegnie zmianie do 9:30 :D. Jak po starcie wjechalismy w jetstreama, to ledwo co pozbierali po obiedzie, a juz trzeba bylo podac sniadanie.

08.11
Po wyladowaniu o ok. 5rano udalem sie do kokpitu. Tam rozmowa z pilotem. Gdy sie dowiedzial, ze jestem z Polski, powiedzial nawet plynnie dzien dobry. Okazalo sie, ze ma sporo znajomych, u ktorych to bywal na weselach. Zaloga sie spieszyla, tak ze fotka i czas do wyjscia. Stosowna biurokracja i lecimy do checkin Cathaya i probujemy sie dostac na lot CX713. Pani kaze czekac do samego konca. Dostajemy miejscowki, ale w roznych czesciach samolotu i lecimy na Bangkoku. Picie i w kime. W Bangkoku lotnisko super, ale odprawa to jakas porazka. Godzina czekania. Stempelek, fotka i gotowe. Tym razem Tajowie zdazyli juz zbudowac kolejke na terminal z centrum miasta. Kupujemy bilety i jedziemy na stacje Phaya Thai. Tam troszke sie pokrecilismy w poszukiwaniu dalszego transportu i jedziemy taryfa do hotelu Soi Rambuti Village. Po ok. 10-15min jazdy dotarlismy na miejsce. Pokoj zalatwiony przez strone agoda.pl czekal. Prysznic i krotka drzemka. Pod wieczor udalismy sie na Khaosan Road. Tam padthai za 2,5zl, soczek z pomaranczy za 2,5 a na deser... nalesniki z bananami :D. Piwko Chang i czas wracac. Przed snem obowiazkowy masaz tajski. W podhotelowym biurze podrozy kupilismy wycieczke na jutro do plywajacego marketu, na most na rzece Kwai oraz swiatynia tygrysow.

9.11
Dzis rano pod hotelem mielismy czekac na busa, ktory to mial zabrac nas na wycieczke. Przyjechal po 8 i po zabraniu paru innych osob po drodze udalismy sie w kierunku plywajacego marketu. Po przyjezdzie wsadzili nas do lodzi i obwiezli kanalami po okolicy. Na zwiedzanie marketu dali ponad godzinke. Nasteny etap wycieczki to most na rzece Kwai. Znany glownie z filmu pod tym samym tytulem. Po drodze byl przystanek na obiad. Sam most jest bardzo maly, przesla wysokosci czlowieka :-). Tutaj ok. godziny zwiedzania i pojechalismy do swiatyni tygrysa. Miejsce to przypomina bardziej cos w rodzaju ogrodu zoologicznego takiego polotwartego. Czesc zwierzatek chodzila sama. W dole wawozu byly upalowane tygrysy. Podchodzilo sie do takiego kota z opiekunem, mozna bylo go potargac za uszkiem. Powrot do Bangkoku dosc dlugi, glownie przez korki w miescie. Po przyjezdzie piwko, patthai, nalesniki z bananem :-).

10.11
Dzisiejszy dzien przeznaczylismy na zwiedzanie Bangkoku. Pieszo udalismy sie do palacu cesarskiego. Tam kontrola odzienia, czyli trzeba bylo przyczepic nogawki do spodni. Ludzi maaaaaasa. Nastepnie ulica wzdluz rzeki Chao Phraya, poszlismy do przystanku lodzi na druga strone rzeki. Za kilkadziesiat groszy przeplynelismy na druga strone. Tam podsluchalismy przewodnika wycieczki z Polski. Weszlismy na sama gore swiatyni Wat Arun, gdzie jest niesamowity widok na rzeke i palac. Potem drobne zakupy pod swiatynia. Gdy wczesniej bylismy na przystani, woda miala wysoki poziom, zalala stragany, sklepiki, po powrocie woda opadla o ponad 1m, a czasu minelo ok 1h. Do hotelu wrocilismy tuktukiem po stosownym wczesniej wytargowaniu ceny. Pryszcznic, krotki odpoczynek i pukanie do drzwi. Otwieram, a tam Piotr od Ani z pracy. W 2009r. bylismy razem w Malezji.
Pod wieczór masaz, piwko i zarcie. Przed snem wykupilismy w podhotelowym biurze podrozy u ladyboy'a transport na jutro na wyspe Koh Chang.

11.11
Po 8 przyszedl pod hotel nasz kierownik wyjazdu na Ko Chang i uliczkami zaprowadzil do autokaru. 2h minely zanim uzbieralismy ludzi i wyjechalismy z BKK przez korki. Po drodze 2 przerwy. Jak wyjezdzalismy to mielismy kwitek, po drodze zamienilismy go na inny kwitek (gdzie przy okazji mozna bylo wykupic nocleg na wyspie itp. rzeczy) potem z tym kwitkiem udalismy sie na prom. Tam czekalismy ponad 30min i poplynelismy. Na wyspe dotarlismy po zachodzie slonca i tu pojawil sie problem, albowiem nie bylo sposobu, by dotrzec do hotelu. Tak myslelismy na poczatku, ale po parunastu minutach podjechaly pickupy i zabralismy sie. Nasz hotel to Penny Bungalow Resort. Pokoiki bardzo czyste, basen, bliziutko do morza, ale plaza kamienista. Po ogarnieciu sie poszlismy na jedzenie do pobliskiej knajpki.

12.11
Po sniadaniu postanowilismy poszukac jakichs wycieczek po okolicy. Ania i Piotr pojechali na slonie, a my postanowilismy dzis pokrecic sie pieszo po okolicy. Na jutro mamy trekking z dzungli. Postanowilismy isc na poludnie. Po ok 1h spaceru i jednym changu dotarlismy do plazy publicznej - Klong Prao. Woda... ciepla, czysta, no to hop do wody. Wychodzic sie nie chcialo. Po dluzszym czasie spedzonym na plazy poszlismy dalej, az trafilismy na "parking" sloni. Tam poglaskalismy malucha i poszlismy dalej w strone wodospadu Klong Plu. Kapiel po spacerze w takim upale to byla sama przyjemnosc :-) tak ze az zapomnialem zdjecia porobic. Do hotelu wrocilismy pickupem. Kapiel w basenie i poszlismy cos zjesc.

13.11
Dzisiejszy plan dnia to trekking po dzungli. Okolo 8 przyjechal po nas przewodnik Tan, po drodze zabralismy jeszcze innych uczestnikow wyprawy, glownie Europejczycy. Podjechalismy pod dom przewodnika, ten rozdal nam jedzenie na droge, picie, kije i plecaki. W droge... Na poczatku jest milo, bo sciezka, w miare plasko. Za plantacja bananow zaczyna sie dzungla i droga prowadzi juz w gore. Tan wyjal maczete i przeciera szlak. Trzeba uwazac gdzie sie podpiera reka, bo drzewa maja kolce, a na drzewach lubia siedziec rozne zwierzaki np. zmije :D. Nogi zahaczaja o liany, ale idziemy dzielnie do przodu. Tan to widac wielki milosnik przyrody i chodzenia po gorach. Opowiada o wszystkim po drodze, o termitach lub innych zyjatkach. Naszym celem jest pobliski szczyt. Docieramy na niego po ok. 3h marszu. Widok na wyspe i okoliczne wysepki wspanialy. Schodzimy na dol i obieramy kurs na wodospad. Z kazda minuta dzungla coraz bardziej denerwuje, czepia sie wszystkiego, drze koszulke, cisnie brzydkie slowa na usta. Docieramy do wodospadu, kapiel w chlodnej wodzie i obiad pomaga :-). Czas wracac. Po ok 2h i dwoch kapielach w rzece jestesmy przy domu Tana. Rozwozi nas do hoteli. Tutaj kapiel w basenie i czas cos zjesc.

14.11
Dzis za 18zl wypozyczylismy skuter, zalalismy go 2l paliwa po 4zl/l i w droge. Postanowilismy zagladac na kazda mozliwa plaze w kierunku Bang Bao (poludniowa strona wyspy). Skuterek jak na pierwszy raz prowadzi sie bardzo przyjemnie. Jak na razie najlepsza plaza to ta publiczna, przy hotelach jakies takie nieciekawe byly. Docieramy do Bang Bao. Parkujemy skuter i lazimy miedzy straganami z pamiatkami i sprzetem do nurkowania. Postanawiamy cos zjesc. Zamawiamy krewetki gleboko smazone, ja biore shake ananasowy :-). Postanowilismy przed zachodem slonca wrocic na nasza plaze. Kapiel i sesja w stylu fashion TV :-). Czas na kolacje w pobliskiej knajpce Lay Lay Tong zamawiamy jedzonko ja salatke owocowa i shake pomaranczowy. Tutaj wyj... w kosmos :D najlepszy jaki do tej pory pilem. Wieczorem piwko i lokalne chipsy. Jutro z rana jedziemy na lotnisko :-( zamowionym busem ktory w 4h ma byc na lotnisku bez zadnych wizyt u cioc, wujkow i innych znajomych ze straganami.

15.11
Pobudka o 5. Na 6 mial byc bus i byl. Jedziemy na przystan promowa, ale prom sie spoznia. Gosciu busa nie szczedzi i przed 11 jestesmy na lotnisku. Na lot CX sie spozniamy, ale to dobrze :D. Trzeba sie jeszcze tylko przebrac i jedziemy z bagazami pod stanowisko Emirates. Tam chwilowy problem, bo nie maja potwierdzenia, ze Anka to moj lifepartner. Po ok. 10-15min czekania dostajemy karte pokladowa na... A380 :D :D :D. Biurokracja graniczna to ok. 1h stania. Idziemy pod gate i juz z daleka widac ogon A380, ogromny! Boarding troche chaotyczny, bo podzial na pietra i ludki sie gubia. Cabin crew to glownie biali - Europejczycy i chyba nawet Polak. W srodku wyglada jak normalny Airbus A340. Fotele wygodnie, miejsca na nogi duzo, ale troche zimno. System rozrywki w EK to kosmos. Filmow masa, muzyki jeszcze wiecej. Jak sie znudzi swoja muzyka, mozna podlaczyc laptopa pod prad lub wsadzic wlasny pendrive z muzyka, obrazkami lub plikami pdf. Ok 2h lotu i jestesmy w HKG. Oczywiscie obowiazkowa wizyta w kokpicie. Bajeruje, ze ja z Lufthansy Systems, ze mapy wam robie itp., a Cpt do mnie, czy nie chce zasiasc na jego fotelu :D Chwila zwisu, ale Cpt mowi, ze kto wie czy taka okazja sie jeszcze powtorzy, no to siup. Cpt to Hindus, a II pilot jakis Europejczyk. Kokpit A380 wielki, tapczan mozna by wstawic z mebloscianka. Wysoki sufit. Czas sie pozegnac i do odprawy. Ide do znajomego stoiska pytac o hotel, a tu niespodzianka. Wszystkie zajete, jedynie jeden jest wolny. 2 ulice blizej niz West Hotel. Place za jedna noc, bo tylko tyle wolnych miejsc i jedziemy na Kowloon. W hotelu (EVERGREEN HOTEL48 Woosung Street) okazuje sie ze owszem jest oplacone ale na jutrzejsza noc :/. Na szczescie okazuje sie, ze maja dzis pokoj tez wolny, takze plastik w ruch i po chwili logujemy sie. Prysznic i na miasto cos zjesc. Pod koniec Tsing Tao i chipsy z widokiem na wyspe Hong Kong.

16.11
Dzisiejszy plan dnia to Lantau Island oraz Victoria Peak. Po sniadaniu w hotelu pojechalismy metrem na stacje Tung Chung, by tam stanac ponad godzine w kolejce do kolejki linowej do wielkiego Buddy. Widoki na lotnisko Chep Lak Kok przednie :). Na gorze po dotarciu maasa ludzi, tak ze weszlismy pod Budde, rundka dookola, zdjecia i na dol do swiatyni, a potem do kolejki linowej w dol. Tym razem nie czekalismy dlugo. Metrem pojechalismy na stacje Admiralty, gdzie niedaleko jest stacja kolejki na Victoria Peak. Na szczyt dojechalismy, kiedy bylo jeszcze jasno, wiec mielismy okazje podziwiac widok na HKG w dzien, jak i w nocy. Przed powrotem do hotelu jedzonko w pobliskiej knajpce.

17.11
Rano po sniadaniu spakowalismy sie i zostawilismy graty przy recepcji. Pojechalismy metrem na stacje Central. Tam poszukalismy wejscia do schodow ruchomych i pojechalismy nimi na gore. Pieszo zeszlismy do parku. Jak pierwszy raz bylismy w HKG byl tam jaguar, ktoremu sie zdechlo po paru miesiacach i teraz jest jako wypchany. Poszukalismy stacji metra i pojechalismy na Mong Kok, tam drobne zakupy na ladies market oraz w Wing Shing Photo. Kupilem takze baterie do laptopa. Nastepnie przeszlismy sie przez golden fish market oraz flower, by zakonczyc na bird market. Zaczelo sie robic ciemno i trzeba sie zbierac do hotelu po bagaze. Na lotnisku bylismy cos ok 21, przebralismy sie i idziemy do check innu Cathay Pacific. Pani powiedziala, ze musimy czekac do samego konca, bo lot zawalony. Idziemy do Lufthansy. Tam znajomy Chinczyk poinformowal, ze samolot jest zawalony w ok 70% i moze nam juz wystawic karty pokladowe. Kontrola paszportowa i czekanie na boarding. Ja w tym czasie robie zdjecia przez okno. Miejsca dostalismy w srodku, ale przy przejsciu, w rzedzie na 4 fotele 1 bylo wolne :-). Pierwszy raz taki luz w locie do MUC. Kolacja, film i w kime.

18.11
5:30 i jestesmy w Monachium. Teraz do 10 trzeba sie przebiedzic. Pokrecilismy sie po terminalu, kawa i sniadanie w McDonku, no i w koncu poszlismy sie odprawic. Kontrola bezpieczenstwa jak zawsze ostra, ale mila. Do Gdanska polecielismy AVRO, pierwszy raz nim lecialem, tloczny troche, ale mily w locie. Pogoda w Gdansku fatalna, niska podstawa chmur i pas zobaczylem dopiero nad progiem. A jeszcze 3 dni temu sie czlowiek kapal w cieplym morzu.




Back to content | Back to main menu