Menu główne
18 czerwca 2012 o 1535 polecieliśmy w podróż poślubną do Nowej Zelandii. Wcześniejsze plany mówiły o Chinach i tak w ostatniej chwili zadecydowaliśmy by lecieć do N-
W Auckland wylądowaliśmy koło 7 rano. Przy odprawie granicznej wopiści zauważyli, że jesteśmy z Polski. Zaczęło się 2h przesiadówka na lotnisku: po co, w jakim celu, na odpowiedź, że tutystycznie to pytali dlaczego zimą. Nie potrafili pojąć, że to wyjazd spontaniczny. Pytali ile mamy pieniędzy w gotówce i w plastiku. Żółta blacha lufthansy nawet ich nie przekonała. W końcu dali stępelek i bez trzepania bagaży wyszliśmy z lotniska :-
O 10 rano przyjechał po nas młody Niemiec z Jucy Rental i zawiózł nas do siedziby fimry gdzie odebraliśmy nasz samochodzik na najbliższe dni. Daihatsu Sirion. Krótka prezentacja, spisanie kwitów i w drogę, lewą stroną :D. Na początku ciężko się było przestawić, zamiast zmienić biegi otwierało się drzwi ;-
Widok na jezioro i górę Tarawera:
23.06.
O poranku udaliśmy się do Waimangu, w którego pobliżu leży park geotermalny. Byliśmy pierwszymi zwiedzającymi. Po minięciu bramy schodzi się w dół doliny do jeziorek i rzeczki. Wszystko dookoła paruje. Co jakiś czas przy jej brzegu, którego woda jest bardzo gorąca, znajduje się mały gejzer.
Potem pojechaliśmy do Waiotapu. Tam także kratery, gejzerki i sapach siarki. Niedaleko, raz dziennie strażnik parku wrzuca do gejzeru worek z mydłem. Po czasie dochodzi do erupcji :-
Późnym wieczorem dojechaliśmy do Wellington. Miasto przywitało nas deszczem, wiatrem, ogólnie nieprzyjemnie pogodowo. Nocleg w jakimś studenckim motelu. Tanio nie było, standard też taki słaby ale po drugiej stronie ulicy jest prom, którym to jutro popłyniemy na Wyspę Południową.
O 7:30 prom ruszył w kierunku Wyspy Południowej i po około 3 godzinach byliśmy w Picton. Tam zakupy i w drogę. Widoki podobnie piękne ale więcej winnic i jakoś mniej rozjechanych oposów.
Nocleg w Kaikoura gdzie na okolicznych plażach wylegują się foki. Jutro w planach mamy oglądanie wielorybów.
Wieloryby się nie udały gdyż wiatr był za silny :-
Dziś udaliśmy się w rejon Góry Cooka. Jak to w czerwcu drogi zasypane śniegiem, lodzik itp. Góry nie widać. Podobnie z lotami helikopterów, w zawieszeniu w oczekiwaniu na lepszą pogodę :(. Pokręciliśmy się po okolicy.
No i polecieć śmigłem się nie udało. 2 dni sypało śniegiem w górach. Mieliśmy w planach jeszcze Milford Sound ale zamknęli drogi przez zimę :-
Czas kierować się do Christchurch.
Christchurch przynajmniej jego centrum wygląda jak jeden wielki plac budowy po zeszłorocznym trzęsieniu ziemii. Egipcjanin u którego się zatrzymaliśmy opowiadał, że wielu mieszkańców przeprowadzilo się do Australii bo tam spokojniej. Po znalezieniu jadłodajni wróciliśmy do motelu i spać.
Z rana udaliśmy się na lotnisko by wrócić jakoś do Auckland. Zarejestrowaliśmy się w programie Air New Zealand i kupiliśmy bilety stand by na lot. Zasady takie same jak bilety standby pracownicze tylko tutaj może je nabyć zwykły Kowalski. Zabraliśmy się. W Auckland spóźniliśmy się ok 30 min na lot Cathayem do Hong Kongu. Zostawiliśmy tobołki na lotnisku i udaliśmy się na miasto. Tym razem udało nam się zobaczyć to oceanarium. W drodze powrotnej wstąpiliśmy do pubu. Tam kelnerka wylegitymowała nas czy jesteśmy pełnoletni na picie piwa :D.
O 20 stawiliśmy się na lotnisku by odebrać z przechowalni bagaże i zaczęło się czekanie. W checkinie mówili, że są miejsca ale dowiemy się na samym końcu dopiero. Standard. W końcu po dłuugim oczekiwaniu dali karty pokładowe.
Samolot B772 Air New Zealand w środku widać, że wiele ma za sobą. Troche obdarty itp. Serwis -
Po powrocie zostal niedosyt Nowej Zelandii. Za dużo do zobaczenia a za mało czasu :-